////W kapliczce narodziłam się na nowo
Armia Czerwona

W kapliczce narodziłam się na nowo

Przeczytasz w 3 minut

Historię, które przeczytacie poniżej opowiedziała mi moja babcia. Nikt nie przedstawi jej tak jak ona, dlatego postanowiłam, że napiszę ją tak – jakby to właśnie moja ukochana babunią ją pisała. Ktoś może zapytać: dlaczego? Wydaje mi się, że to oczywiste. Z szacunku do niej! Ja sama poznałem tę historię jakieś dziesięć lat temu, gdy jeszcze babcia żyła.

To było w pierwszy dzień Bożego Narodzenia. Panowie raczyli się przy stole z kieliszkiem w dłoni opowieściami z męskiego świata. Mnie i moją siostrę Ankę babcia postanowiła zabrać do swojego. Dopóki nie przeżyjemy na własnej skórze tragedii jaką niesie ze sobą wojna, nie docenimy tego co mamy. Wolność to niezwykłe uczucie, dlatego wcale mnie nie dziwi, że Ukraińcy tak heroicznie o nią walczą teraz.

***

Ruscy we wsi

– Uciekajcie w kierunku kapliczki. Dzieciaki, szybko, to nie są żarty. – wrzasnęła w naszą stronę mama.

Ja i Todzia (skrót od imienia Teodora) byłyśmy kompletnie przerażone. Wiedziałyśmy, że w kraju wybuchła wojna, jednak nikt nie myślał, że do tak małej wsi wejdą rosyjscy żołnierze. Co prawda – niespełna tydzień temu – widziałyśmy już mundurowych, ale to byli Niemcy. Jeden z żołnierzy wysiadł z pojazdu i dał mi lizaka. Jeździli od domu do domu i o coś pytali. Chyba kogoś szukali, był z nimi Polak, jednak nie przysłuchiwałam się. Rodzice tę wizytę uznali za normalną, dużo z nami rozmawiali o tym co się dzieje w kraju.

Ich nastrój zmienił się diametralnie, gdy dowiedzieli się, że 17 września do Polski weszli Ruscy. Tato zawsze powtarzał, że to zwierzęta bez honoru. Dla nich człowiek to był przedmiot, który jak nie można było usunąć – to wypadało przynajmniej zranić. Gdy tylko pojawiły się we wsi głosy, że się zbliżają… wszystkich ogarnęła panika. I niestety była słuszna…

To był deszczowy dzień. Uciekaliśmy w grupie około dwudziestu dzieciaków. Znaliśmy się wszyscy z prostej przyczyny. Na wsi nie było obcych. Gdy ktoś spoza naszej społeczności zatrzymywał się w sklepie – to już było wydarzenie. No ale to była niezwykła rzadkość…

Został tylko on…

W momencie strachu i traumy ciężko o przyjaźnie. Każdy walczy o przetrwanie i trudno się temu dziwić. Wszyscy uciekaliśmy w kierunku kapliczki, ponieważ we wsi było przekonanie, że to miejsce szczególne. Czuwa nad nim Święta Maryja, a co najważniejsze – znajdowały się tam coś w postaci „schronów”. Stary Ambroziak mieszkający w pobliżu stworzył tam dwie piwnice w ziemi, gdzie trzymał swoje przetwory. Pisząc w skrócie – była szansa ukryć się w miejscu, którego ktoś spoza wsi nie miał szans odkryć.

Byliśmy już blisko kapliczki, gdy usłyszeliśmy w oddali strzały. Huk był potworny, a każdy z nas przerażony. Wszyscy zaczęliśmy pchać się na siebie, by jak najszybciej dostać się do „schronu”. W pewnym momencie dostałam łokciem w twarz od biegnącego przede mną chłopca. Upadłam na ziemię i przy okazji uderzyłam głową w kamień leżący na drodze.

Koło mnie błyskawicznie zrobiła się kałuża krwi. Byłam zbyt słaba, żeby wstać. W oddali słyszałam, że dzieciaki dobiegły już do „schronów” i zaczęły wchodzić do środka jeden po drugim. Nikt nie zatrzymał mi się pomóc. Płakałam i bałam się okrutnie. Co gorsza, pomału zaczynałam tracić przytomność. Oczy mi się zamykały i pewnie bym straciła przytomność, gdyby nie szarpnięcie za ramię.

– Wstawaj Halka, oni tu zaraz będą. Nie możesz się teraz poddać… – krzyknął do mnie tajemniczy głos.

Gdy tylko delikatnie otworzyłam oczy zobaczyłam przed sobą Franka. Mieszkał po drugiej stronie wsi. Był dwa lata starszy ode mnie. Przyznam się szczerze, że do tej pory nie zwracałam na niego jakieś szczególnej uwagi. Zdarzyło nam się spędzać czas razem, ale raczej w towarzystwie. Nie przypominam sobie byśmy we dwoje tylko coś robili.

Franek wziął mnie na ręce i zaniósł do kapliczki. Było już za późno na próbę dostania się do „schronów”, ponieważ docierał do nas już ryk ruskich pojazdów. Schowaliśmy się pod stołem i zamknęliśmy drzwi. To była malutka kapliczka. Dosłownie dwa obrazy, krzyż i stół na którym leżała Biblia i jakieś kwiaty. Franek trzymał mnie za usta, żeby zagłuszyć mój płacz. Mało tego… Zdjął swoją koszulkę, by owinąć nią moją głowę. Cały czas mocno krwawiłam, dlatego w ten sposób postanowił zatamować krwotok.

Dzień, który połączył nas na zawsze…

W kapliczce siedzieliśmy chyba ze trzy godziny. Cały czas słyszeliśmy strzały i wrzaski ludzi. Nic jednak nie mogliśmy zrobić. Ja i tak po dwudziestu minutach straciłam przytomność. Obudziłam się dopiero po godzinie w kompletnym szoku. Widząc jednak 11-latka bez koszulki, całego we krwi,  który tak mocno się troszczy o mnie – poczułam się naprawdę bezpieczna.

Jak możecie się domyślać to był początek szczególnej relacji…

***

Dziadek Franek i babcia Halina byli małżeństwem przez sześćdziesiąt lat. Różnie im się wiodło w tym czasie, jednak zawsze potrafili rozwiązywać swoje kłopoty. Byli nieprawdopodobnie silni, ponieważ przez całe życie nie mieli łatwo. Miłość to szczególne uczucie, którego nic nie może złamać. Nawet wojna…

Beata, 57 lat


Imiona i niektóre szczegóły zostały zmienione dla bezpieczeństwa bohaterów