////Straciła ukochanego męża, ale odzyskała rodzinę: „Ja wiem, że on załatwił mi to tam, na górze”
Kobieta z alkoholem/Zdjęcie ilustracyjne

Straciła ukochanego męża, ale odzyskała rodzinę: „Ja wiem, że on załatwił mi to tam, na górze”

Przeczytasz w 5 minut

Anna często zastanawiała się, dlaczego tak potoczyło się jej życie. Nieudany związek, jak się okazało tylko dla seksu. Gdy zaszła w ciążę w wieku 21 lat nie była gotowa na taką odpowiedzialność. Mieszkała z matką, nie była w stanie sama utrzymać siebie i dziecka. A mamusia – jak zawsze – korzystała z każdej okazji, aby jej dopiec – a może odreagować swoje własne żale za nieudane życie. Marzyła o córce lekarzu, a tu taka przygoda. I już po marzeniach.

Anna zmieniała często prace, szukała takiej, która pozwoli jej zarobić. Jak już wydawało się, że taką znalazła, musiała przesiadywać w biurze do późna. Koledzy po pracy namawiali ją, żaby poszła z nimi do baru. Wszyscy mieli dość ciągłego wyścigu szczurów. I tak to się zaczęło. Zaczęła pić coraz więcej, uciekać od problemów. Po wódce czuła się lepsza, szczęśliwa, nabierała nadziei, że ułoży sobie życie. Nawet nie zauważyła, że bez codziennego picia nie potrafi już sobie poradzić. W portfelu zamiast oszczędności na wychowanie syna, było coraz mniej, w końcu zaczęła pożyczać pieniądze od znajomych. Wracała do domu nad ranem. Tam czekała z wyrzutami matka. W końcu kazała jej się wynosić. „Nie będziesz robiła z siebie szmaty przy dziecku”.

Antoś patrzył na to tymi swoimi wielkimi oczami, chował się za babcię, zaczynał bać się matki, kiedy wracała pijana. Anna wiedziała o tym, miała okropne wyrzuty sumienia, kiedy była trzeźwa, ale nie umiała już sobie z tym poradzić. Były obietnice, tygodniowa – dwutygodniowa abstynencja i kolejne nocne picie. Szef miał już dość pracownicy, która ciągle jest na kacu. Pod byle pretekstem rozwiązał z nią umowę. Redukcja etatów, problemy finansowe. Dostała trzymiesięczne wypowiedzenie. Nic nie powiedziała matce. Zresztą widywały się wtedy już tylko w niedzielę. Anna pomieszkiwała u znajomych, z którymi piła. Kiedy straciła pracę, nie mogła dokładać się na czynsz. Usłyszała – dłużej tu nie możesz mieszkać. Nie chciała wracać do matki. Antoni miał wtedy już 12 lat. Wstydził się swojej rodzicielki. Nie chciał się z nią spotykać. Koledzy opowiadali mu, że widzieli jego matkę śpiącą na ławce na ulicy. Gdy sam ją kiedyś zobaczył – minął – nawet się nie zatrzymał.

Wyjazd do Warszawy. Początek czegoś nowego

Anna pojechała do Warszawy. Tam trzymała się z innymi ludźmi w podobnej sytuacji. Nocowała czasem na dworcu, czasem u kogoś, czasem w jakimś pustostanie. Jak tylko ktoś dał jej jakieś pieniądze – sięgała znów po wódkę. Kiedyś ktoś zabrał ją ma mityng AA na Kruczą. To był przełom. Ale jej życie zmieniło się dopiero, gdy poznała tam Mariusza. On też był alkoholikiem, ale nie pił już od pięciu lat. Chodził na mityngi, pracował w punkcie konsultacyjnym, wszyscy go lubili. Mieszkał sam, niedawno zmarła mu matka. Sama nie wie, jak to się stało, że tak szybko się do siebie zbliżyli. Oboje byli samotni, spragnieni bliskości. On też miał za sobą nieudane małżeństwo. Anna była od niego dużo młodsza, 15 lat, ale codzienny alkohol bardzo ją postarzył. Nie mówiła mu od razu, że mieszka na ulicy. W końcu się przyznała. Bardzo się tym przejął. Zbliżyli się jeszcze bardziej. W końcu zaproponował jej, żeby zamieszkała u niego. Mariusz przez terapię zrobił się bardzo religijny. Zaczęli chodzić razem do kościoła. W końcu postanowili wziąć ślub.

– To była bardzo spontaniczna decyzja. Nie mogłam uwierzyć, że w końcu będę miała własną rodzinę, własny kąt, kochającego męża. Marzyłam, żeby wspólnie urządzić nasze małe mieszkanie. Wzięliśmy też psa ze schroniska. Chodziliśmy razem na spacery – wspomina Anna, głaszcząc brązową sunię Jagę.

Dzięki terapii i Mariuszowi przestała pić. Zaczęła szukać pracy. Sprzątała w przychodni dla zwierząt. Potem wracała, robili razem zakupy, gotowali. – Mariusz lubił nawet czasem coś upiec. Gotował lepiej ode mnie – mówi Anna. Sielanka skończyła się, gdy przyszła pierwsza Wigilia. Okazało się, że Mariusz ma córkę, a ona męża i dzieci. Była zaskoczona, że ojciec nie zaprosił jej na ślub. Dlaczego tego nie zrobił? Anna nie pytała, ale domyśliła się tylko, że po prostu się wstydził. Jego córka była bardzo wymagająca, taka „święta”, a on przygarnął kobietę z ulicy. Córka Mariusza i jego zięć byli miłymi ludźmi, przełknęli jakoś jego dziwną decyzję.  Od czasu do czasu wpadali do niego z dziećmi, mieli dwie urocze dziewczynki. Wtedy Anna poczuła to dziwne kłucie w sercu. Przecież też miała syna.

Postanowiła odnowić z nim kontakty. To nie było jednak łatwe. Choć już nie piła, pracowała i miała męża, jej rodzina nie uwierzyła w tę zmianę. Syn, już dorosły mężczyzna, ożenił się z dziewczyną, której tata były profesorem na Uniwersytecie Warszawskim. Dla niej ona ciągle była kobietą z marginesu. Syn też ciągle miał żal. Nic dziwnego – tyle lat nie było jej w jego życiu. Gdy zmarła jej matka, syn odziedziczył po niej mieszkanie. Wkrótce na świat przyszły też jego dzieci. Anna patrzyła z zazdrością na wnuczki Mariusza, a ze swoimi widziała się tylko raz, gdy kiedyś wpadli na święta złożyć jej życzenia.

Nie przeczuwała, że będą to ostanie wspólne święta. Mariusz miał problemy z astmą. Zasłabł nagle na przystanku. Był sam. Gdy znalazł go jakiś przechodzień, był już długo nieprzytomny. Trafił na OIOM. O wypadku męża dowiedziała się dopiero od jego córki, do której zadzwonił lekarz. Była w szoku. Ze łzami w oczach pojechała do szpitala. Nie mogła uwierzyć, że Mariusz jest w tak ciężkim stanie. Lekarze nie robili złudzeń, choć nie chcieli przekazać jej brutalnej prawdy. Mariusz leżał na łóżku, podłączony do różnych urządzeń, kabelków, jego ręce były zimne, czasem miał jakieś dziwne drgawki. Chciała siedzieć przy nim cały czas, ale musiała pójść do domu. Nie wiedziała, co ma tam robić, jak sobie poradzić. Dobrze, że miała sunię. – Jaga, pan miał wypadek, ale wróci, wróci – szeptała do psa.

Mariusz zmarł cztery dni później. Ania nie pamięta dobrze pogrzebu. Wszystko jak za mgłą. Miała wielki żal do Pana Boga, że uwolnił ją od nałogu, dał szczęście i tak szybko zabrał. Nie mogła sobie poradzić. Na pogrzeb Mariusza przyjechał jej syn z rodziną. Znów spotkała się z wnuczkami. Potem znów została sama.

Pewnego dnia, gdy była na cmentarzu i mówiła do Mariusza, poczuła, że ktoś ją obserwuje. W oddali zauważyła jakąś znajomą postać. – To był on. Przyszedł, żeby mnie pocieszyć – zwierza się Anna. Jest pewna, że to był Mariusz. Od tamtego dnia wszystko zaczęło się zmieniać na lepsze.

Anna przez problemy z piciem nie miała wypracowanych lat do renty. Walczyła o to w ZUS-ie – bezskutecznie. Po tym dziwnym spotkaniu na cmentarzu miała telefon z ZUS-u drugiego dnia. Ktoś sobie przypomniał o jej sprawie. Urzędniczka pomogła jej wypełnić raz jeszcze dokumenty i udało się – dostała upragnioną rentę! – Jestem pewna, że załatwił mi to Mariusz. Tam – na górze – mówi Anna. Tydzień później zadzwonił jej syn. – Mamo, czy mogłabyś do nas przyjechać?

Anna była kompletnie zaskoczona. Do tej pory zawsze miał żal i patrzył na nią z dystansem. – Co się stało? – zastanawiała się jadąc na przedmieście, do swojego dawnego domu, gdzie nadal mieszkał. Powód tej zmiany wyjaśniła jej żona Antoniego, Sylwia. – Mamo, wiesz wszystko przez to, że dzieci poszły do przedszkola. Wyobraź sobie, że Marysia (starsza wnuczka Anny), mówi do mnie kilka dni temu: Mamo, zaproś babcię. U nas będzie dzień babci i wszystkie dzieci mają je zaprosić, a przecież ja też mam babcię prawda? – Annie zakręciła się łza w oku. O tamtej pory syn, synowa i wnuczki bywają u niej co tydzień. Ona też do nich jeździ. Ma więcej czasu, bo nie musi już tyle pracować, dzięki rencie. – Ja wiem, że to Mariusz. Bardzo mi go brakuje, ale wiem, że o mnie nie zapomniał, że wciąż się mną opiekuje, wciąż mi pomaga.

Za kilka dni święta. Anna kupuje prezenty. W tym roku będzie miała z kim podzielić się opłatkiem. Straciła ukochanego męża, ale odzyskała syna i wnuczki. Ma w końcu swoją rodzinę.

Imiona i niektóre szczegóły zostały zmienione dla anonimowości bohaterów