– Kubusiu, mój drogi kochany… Przypominam po raz kolejny: „Zima mija, a ja dalej niczyja”. A mama wciąż pyta – kiedy ten leń w końcu się oświadczy? – rzuciłam sarkastycznie jak to miałam w zwyczaju do niego.
– Moja droga – nie bój się – zrobię to! I tak nie będziesz wiedzieć kiedy… – odparł tylko.
Akurat w to mu wierzyłam. Tworzyliśmy niesamowicie zgraną parę. Każdej osobie na świecie życzę znaleźć taką drugą połówkę, która będzie dla nas zarówno miłością życia, przyjacielem, kompanem do zwiedzania świata i korzystania z każdego dnia. Z Kubą mieliśmy taki zwyczaj, że lubiliśmy robić wiele rzeczy na opak. Gdy tak jak teraz zbliżają się walentynki to ich nie obchodzimy. Dla nas dzień zakochanych jest przez cały rok. Urodziny kogoś z nas? Nie ma prezentów, je dajemy sobie przez cały rok jak nas najdzie ochota.
Dlatego byłam przekonana, że jeśli ma mi się oświadczyć to pewnie zrobi to w jakimś najmniej spodziewanym momencie. Tak żebym nic nie przeczuwała… Pewnie chcielibyście wiedzieć, czy tak faktycznie było? O nie, nie, nie. Nie ma tak łatwo! Ale coś już mogę wam zdradzić: było to najbardziej romantyczne przeżycie jakie mogłam sobie wymarzyć…
Śmierć taty pokrzyżowała plany
Z moim drogim Kubusiem żyjemy na co dzień w Warszawie. Zanim się jednak poznaliśmy, mieszkałam i studiowałam w Radomiu na jednym z tamtejszych wydziałów. Nie mogłam narzekać na to miejsce, ale oczywiście plany miałam większe. Myślałam nawet o uczelni w Barcelonie (dobrze znałam hiszpański), jednak śmierć taty przerwała wszystko. Moja siostra założyła już wtedy rodzinę, z którą przeprowadziła się do Gdyni. To by było mocno nie fair, gdyby musieli wszystko zmieniać – dlatego zdecydowałam się, że to ja zostanę z mamą w tym ciężkim okresie. To nie była kwestia wyboru, tak po prostu wypadało. Tato odszedł, a mama chorowała na białaczkę. Pomagałam jej z całych sił, bo kiedyś to ona dbała by nam z Kornelią niczego nie brakowało.
Siostra była ode mnie 5 lat starsza. Od zawsze chciała przeprowadzić się nad polskie morze. W młodości często tam jeździłyśmy z rodzicami i zwłaszcza nocą miałyśmy do niego słabość. Gdy tylko ożeniła się ze swoim mężem to błyskawicznie namówiła go na przeprowadzkę. Wiodło im się całkiem dobrze, jednak praca mocno ich pochłaniała. Toteż jak raz do roku w trakcie wakacji przyjeżdżałam do nich na tygodniowy odpoczynek to tylko wieczorami mogłam liczyć na ich towarzystwo. Czasami całe dni spędzałam z ich synem Antkiem zapewniając mu liczne atrakcje lub po prostu zabierając na plażę – co dla dziecka samo w sobie już jest dużą frajdą, a czasami spędzałam je na samotnych spacerach.
Uwielbiałam, baa… co ja piszę – cały czas uwielbiam – trasę brzegiem morza z Gdyni do Sopotu. Idzie się ponad dwie godziny, jednak jest to nieprawdopodobnie relaksacyjny spacer. Oczywiście gdy wie się o jakiej porze pójść… W słoneczne wakacyjne dni to chyba nigdy bym się nie przebiła przez ten gąszcz ludzi i… no dobra – nie miejcie mi za złe – napiszę to i… wieśniackich parawanów.
Tajemniczy bohater
Pamiętam ten dzień jak dzisiaj. To był 17 lipca 2016 rok. Dość chłodna i deszczowa pogoda jak na okres wakacyjny. Dzień później miałam wracać do Radomia, dlatego powiedziałam sobie: nie ma zlituj, muszę się wybrać ostatni raz na moją trasę. Wiedziałam, że nie będzie łatwo, bo były duże fale, które w pewnych miejscach umożliwiały normalne przejście (zwłaszcza w okolicy klifu, który trzeba pokonać górą, ponieważ skałami nie było na to szans), ale i to mnie nie zniechęciło. Po drodze praktycznie nikogo nie mijałam. Tu pan wybrał się na spacer ze swoim psem, tam jakaś biegaczka – co pewnie maraton zrobiłaby od miejsca – a tak to cisza i spokój.
Idąc wpatrywałam się w niesamowity pejzaż. Niebo wyglądało jak zaczarowane. Było lekko czerwone, tak jakby Pan Bóg właśnie swoim pędzlem zmienił jego barwę. A w jego tle wszędzie woda i unoszące się fale. Kto normalny patrzyłby pod nogi, gdy ma takie widoki przed sobą. To był błąd… przynajmniej początkowo!
W pewnej chwili poczułam silne ukłucie i natychmiastowo upadłam. Czułam, że nie jest dobrze, bo ból był silny, a woda zmieniła swoje zabarwienie w miejscu gdzie leżałam. Nie byłam w stanie wstać, dlatego nieśmiało zaczęłam podnosić rękę i krzyczeć pomocy! Udało mi się tylko przeczołgać tak żeby woda nie docierała do mojej stopy, ale nie miałam nawet czym zatamować krwi. W takiej pozycji byłam dwóch minut po czym zobaczyłam, że w moją stronę biegnie jakiś młody mężczyzna. Czułam się już mocno osłabiona i miałam wrażenie, że zaraz zemdleje.
Z tej chwili pamiętam jeszcze tylko jak ktoś niósł mnie na rękach i coś do mnie mówił. Ale po chwili padłam jak nie żywa. Obudziłam się dopiero w szpitalu, a nade mną stał lekarz:
– Wreszcie, wróciła pani do nas. Jest już wszystko okej! Stopa będzie potrzebować odpoczynku, dlatego na razie pozostanie pod opatrunkiem. Miała pani dużo szczęścia. Temu koledze co panią do nas przywiózł należy się dobre i duże piwo. – oznajmił mnie na samym wstępie.
Nie będę tu udawać, że byłam w jakimś szoku co się stało. Pamiętałam moment, że nadepnęłam najprawdopodobniej na duży kawałek szkła, a potem ktoś mnie niósł. Bardziej byłam ciekawa mojego bohatera.
– Mój kolega? Niestety nie pamiętam, kto to był… Czy ten pan zostawił na siebie jakiś namiar? – zapytałam nieśmiało.
– Z tego, co kojarzę to nie! No ale patrząc jaka pani jest ładna to nie może być chyba takim głupcem, żeby się tu nie pojawić Farciarz z niego, ale na razie zalecam, żeby pani odpoczywała. Odpoczynek to klucz w regeneracji – dodał.
Uśmiechnęłam się tylko. Byłam niezwykle ciekawa tego człowieka. Rozejrzałam się po szafce jednak nie było na niej nic podejrzanego. Żadnej kartki z numerem czy czegokolwiek. Wieczorem odwiedziła mnie jeszcze Karina z rodziną. Dzwoniła też mama. Po tajemniczym bohaterze ani śladu.
Poznanie
W szpitalu miałam pozostać jeszcze dwa dni. Kolejnego dnia również się ten człowiek nie zjawił. Myślałam o nim bez przerwy. Jutro miałam wracać do Radomia i bałam się, że nigdy już mu nie podziękuje. Po obiedzie miałam krótką drzemkę, a później oglądałam serial na laptopie. Nie mogłam się kompletnie skoncentrować, ponieważ myśli uciekały mi do wiadomego zdarzenia i tajemniczej postaci.
Nagłe słyszę pukanie. Patrzę, a w drzwiach stanął wysoki brunet. Co ja tu będę pisać: kawał przystojniaka. W dłoni trzymał klapki. Uśmiechnął się tylko i rzekł:
– Witaj kopciuszku. Wziąłem ci parę klapek. Znając twoje przygody… mogą się przydać – zażartował na wstępie.
– To chyba nie taki zły prezent. Jak domyślam się, to ty jesteś moim księciem z bajki, który mnie uratował? – odparłam.
– Zaraz tam uratował. Dla mnie to była przyjemność ci pomóc w potrzebie. No i przede wszystkim – mam teraz niezły pretekst – żeby zaprosić cię na kawę. No i najważniejsze… Kuba jestem – oznajmił.
– Monika. Bardzo mi miło. Coś czuję, że nie mam teraz wyboru i musze się na to zgodzić… – dodałam puszczając mu oczko.
Wszystko wydarzyło się bardzo nagle. Od spotkania do spotkania zaczęliśmy się zbliżać do siebie. Kuba mieszkał w Warszawie, dlatego mieliśmy do siebie blisko. To znacznie wszystko ułatwiało… Po półtorej roku przeprowadziłam się do niego. Mamie znaleźliśmy bardzo fajny ośrodek. Wszystko układało się naprawdę wspaniale.
Tego się nie spodziewałam…
Opowiedziałam o naszym poznaniu nieprzypadkowo. W walentynki 2020 roku wróciłam do domu koło 14. Kuba poprosił mnie bym była wcześniej, bo chciałby żebym pojechała z nim zobaczyć auto. Marzył o BMW X5, a podobno jakaś super okazja trafiła się w Gdańsku. Pomyślałam: czemu nie? Przy okazji podjedziemy później na chwilę spotkać się z Kariną.
W trakcie podróży rozmawialiśmy jak nigdy nic. Sprawdzałam nam ile kosztują bilety do Aten, opowiadał mi o uciążliwym kliencie z pracy. Nic wielkiego… Po dojeździe do Gdańska zaparkowaliśmy na jednej ze stacji. Nagle Kuba rzucił do mnie:
– Teraz zasłonie ci oczy. Tak naprawdę przyjechaliśmy po auto dla ciebie. Chcę, żeby to była niespodzianka…
– O kurczę, ty z niespodzianką w walentynki. W życiu bym się tego nie spodziewała. No dobra, dawaj! Mam nadzieję, że nie zasłonisz mi oczu tymi swoimi spranymi gadkami, co ciągle w nich chodzisz po domu – odparłam mocno zaskoczona.
Po chwili Kuba wyciągnął chustę. Wyglądała jakby co najmniej miała z pięćdziesiąt lat. Dziś już wiem, że dostał ją od babci, a ona od swojej mamy. Miała niezwykłą wartość sentymentalną w jego rodzinie.
Mając całkowicie zasłonięte oczy czułam, że nie jedziemy po zwykłej drodze. Miałam wrażenie, że to jakieś wydmy…
– Kuba, gdzie ten facet mieszka? Na pustyni, czemu ciągle to auto tak podskakuje? – pytałam podczas drogi.
– Oj, już tak nie narzekaj. Chłop ma komis na odludziu. Ale to okazja. Zresztą, zaraz będziesz mieć samochód. Chwilę możesz wytrzymać.
Po chwili w końcu stanęliśmy. Wcześniej głośno grało radio, więc nie słyszałam nic podejrzanego, ale po wyjściu z auta czułam, że jesteśmy blisko morza.
– Nie zdejmuj jeszcze chusty. Nawet nie wiedziałem, że te auta ma tak blisko morza. W sumie klimacik to robi – rzucił Kuba, tak jakby sam był zaskoczony, gdzie ostatecznie dojechaliśmy.
Po chwili chwycił mnie za rękę.
– Teraz przejdziemy parę metrów i już jesteśmy na miejscu. Jak ci zimno od morza to cię mogę przytulić…
– Co ty kombinujesz wariacie? Mam złe przeczucia – odparłam wyraźnie rozbawiona.
Szliśmy chyba z trzy minuty. Po czym stanęliśmy w miejscu. Wiało okrutnie, w końcu była zima a ten prowadzi mnie gdzieś po plaży…
– Dobra, teraz odsłonie ci oczy. Mam nadzieję, że ten widok ci się spodoba – oznajmił Kuba.
– No nareszcie, bo już mam dość tej chusty. – odparłam wciąż niczego się nie spodziewając.
To co ujrzałam przed swoimi oczami nie zapomnę do końca życia. Byliśmy na plaży. Od razu poznałam, że to miejsce, gdzie upadłam i Kuba mnie uratował. Tuż przy samym morzu znajdował się stolik z białym obrusem, a koło niego stał elegancko ubrany kelner. Mało? Lekko po prawej stronie stał mężczyzna ze skrzypcami, który zaczął grać: Someone like you – Adele. To była nasza piosenka. Mieliśmy do niej sentyment, ponieważ gdy byliśmy na naszym pierwszym spotkaniu to pierw leciała w radiu, gdy jechaliśmy samochodem, a następnie w restauracji. Powiedziałam wtedy, że bardzo ją lubię i ma dzisiaj farta.
Pogoda nie sprzyjała niczemu. To był środek zimy, ale nie było śniegu. Za to cholernie wiało. Miałam łzy w oczach, ale nie do końca wiedziałam: czy ze wzruszenia, czy może przez wiatr…
Po chwili Kuba klęknął i powiedział słowa, których nigdy nie zapomnę:
– Wiem, że mocno wieje, ale z tobą mogę leżeć przeziębiony i całe życie. Tak, całe życie, ale już nie tylko jako chłopak, ale również twój mąż. Marto, kocham cię i nic już nie jest wstanie tego zmienić. Czy wyjedziesz za mnie? –
Mając łzy w oczach czułam wewnętrzną radość.
– Widzisz znowu udało ci się mnie zaskoczyć. Jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie. Oczywiście, że taaaaaaak! – odparłam, po czym rzuciłam mu się w ramiona.
Co było dalej tego wieczora to już nasza słodka tajemnica. Chyba sami zrozumiecie… Niemniej oświadczyny udały się perfekcyjnie, a dzisiaj jestem szczęśliwą żoną. PS. Już wkrótce będzie nas troje…
Monika, 29 lat
Imiona i niektóre szczegóły zostały zmienione dla bezpieczeństwa bohaterów