Długo zastanawiałam się, czy opowiedzieć moją historię. Nie dlatego, że się wstydziłam… Nie byłam na to po prostu gotowa. Złe rzeczy przytrafiają się od tysięcy lat i taka jest kolej rzeczy, jednak każdy człowiek jest inny. Od małego miałam taką wadę, że brałam wszystko do siebie. Jasne, mógłby ktoś powiedzieć teraz – idź do psychologa, porozmawiaj, będzie łatwiej… Ale tak to nie wygląda do końca. Gdyby wszystko było takie łatwe, to nie byłoby samobójstw, płaczu, smutku. Na szczęście ten etap mam już częściowo za sobą, choć wiem – jak dużo pracy jeszcze przede mną. Pracy, która po wielu miesiącach daje efekty. A było naprawdę źle i jedną nogą widziałam się już w drewnianym prostokącie zakopanym pod ziemią. Żeby to jednak wszystko spróbować zrozumieć, muszę zabrać was do świata, a może lepiej by tu pasowało „piekła”, które urządził mi jeden człowiek. Mój „kochany” mąż…
– Aneta, dlaczego ty masz takie siniaki na nogach? Wyglądasz jakbyś grała w piłkę, gdzie jedynym zadaniem przeciwników było kopanie cię po nogach… – zapytał mnie pewnego razu instruktor na basenie.
Zawstydziłam się okropnie. Na szczęście miałam już doświadczenie w takich przypadkach. Nie był to oczywiście pierwszy raz, gdy musiałam kamuflować ślady pobicia na swoim ciele. Tym razem wymyśliłam dość banalną, lecz wiarygodną wymówkę…
– Panie Adamie, pan to jak coś powie. Gapa ze mnie i to wszystko. Jeździłam na rowerze po lasach u moich rodziców na wsi i nie zauważyłem pnia na ścieżce. Zaliczyłam taką wywrotkę, że bałam się, czy przypadkiem coś gorszego mi się nie stało. Na szczęście, skończyło się tylko na paru siniakach.
– Jesteś pewna? Miesiąc temu ta śliwa pod okiem, teraz to… Zaczynam się o ciebie martwić, czy nie chcesz mi czegoś powiedzieć? – brnął dalej instruktor.
– Absolutnie nie. Pech to ludzka rzecz w końcu. Nic mi nie jest! Zaczynamy te dzisiejsze zajęcia, czy będziemy się tu bawić w basenowy szpital? – parsknęłam, odwracając uwagę od swojej osoby.
Wszyscy uczestnicy zajęć oraz instruktor najwyraźniej mi uwierzyli. No prawie wszyscy. Obok mnie stała moja najlepsza przyjaciółka – Natalia. Ona doskonale wiedziała, co przeżywam – jednak milczała. Przyrzekałam jej, że wkrótce ta sytuacja się zakończy i Mirek się zmieni. Nie dałam mu wyboru. Nowy on albo rozwód! Dla mnie ta sprawa już dawno się wymknęła spod kontroli, ale wciąż w niego wierzyłam…
Wszystko zaczęło się dwa lata temu. Z Mirkiem byliśmy małżeństwem od 11 lat. Poznaliśmy się jeszcze na studiach w Lublinie. Pomógł mi trafić na dworzec autobusowy, gdy przyjechałam tam pierwszy raz. Wziął numer i później już samo poszło. We dwoje byliśmy w tym samym wieku, na tej samej uczelni. Po zakończeniu edukacji udało nam się szybko znaleźć pracę, dlatego postanowiliśmy, że zostaniemy w Lublinie. Było tam wszystko, czego potrzebowaliśmy na tym etapie życia. Trzy lata później na świecie pojawił się nasz jedynak. Jaś to oczko w głowie nie tylko moim, ale również Mirka. Do dzisiaj – mimo wszystkich problemów traktuje go z szacunkiem. Od wyżywania się na kimś ma… mnie.
Wypadek który zmienił życie…
Wracając do problemu. Dwa lata temu zmarł Karol – najlepszy przyjaciel mojego męża. Znali się od dziecka i byli praktycznie nierozłączni. Przyzwyczaiłam się do tego, ponieważ lubiłam Karola, poza tym Mirek potrafił zachować balans między przyjacielem, a rodziną. Nie mogłam mu zarzucić, że olewa ojcowskie obowiązki. Mirek i Karol mieli swoją paczkę, do której należało jeszcze kilku innych mężczyzn, których nie znałam tak dobrze. Wspólnie parę razy do roku wyjeżdżali na mecze lub festiwale po całej Europie. Ich marzeniem było pojechać na wielki turniej typu mistrzostwa świata w piłce nożnej. Nawet byli już ugadani, jednak nikt nie mógł przewidzieć wypadku.
To był 16 listopada 2019 r. Pamiętam ten dzień jak dzisiaj. Mój mąż wraz z Karolem wybrali się z samego rana na ryby. Pojechali w swoje ulubione miejsce nieopodal Lublina. Tam spędzili czas przynamniej do godziny 16. Dopiero później okazało się, że będąc na miejscu wypili po 3 piwa. Nie jest to jakaś duża liczba na dorosłych chłopów, dodatkowo będących tyle czasu nad wodą. Wracając zapewne czuli się normalnie, jednak nie mogli przewidzieć tego kretyna w audi. A tam kretyna… skurw*syna, który chciał się popisać. Była mgła, drogi już były oblodzone, a ten wymyślił sobie, że jest wielkim kozakiem i pokaże przed dziewczyną, z którą jechał, co on nie potrafi za kółkiem. Los chciał, że jego kretynizm zakończył się na aucie Karola i Mirka. Nie byli niczemu winni. Ale co to teraz zmienia? Karol zmarł, a mój mąż po dzień dzisiejszy żyje w przekonaniu o swojej winie. Zaczął codziennie pić, uzależnił się od hazardu, w pracy już kilkukrotnie chcieli go zwolnić, ale ze względu, że jest dobry ciągle jakimś cudem mają do niego cierpliwość… Tej cierpliwości niestety mi już brakuje!
Jedną z terapii jego ciągłego wracania do wypadku jest wyżywanie się na mnie. Gdy już wypije włącza mu się agresor. Zdarzyło się już kilkukrotnie, że wyobrażał sobie mnie… jako tego kretyna z audi i zaczynał mnie bić. I to z całej siły… Później było przepraszanie, po czym problem wracał. Agresja wobec mnie stała się rzeczą na porządku dziennym. O żadnym psychologu nie chciał myśleć. No właśnie – nie chciał – bo nie dałam już mu wyboru. Ja naprawdę starałam się go zrozumieć, próbowałam mu pomóc z całych sił, ale życie nie jest bajką. Po dwóch latach miałam naprawdę dość. Dałam mu dwa miesiące i rozwód.
Ostatnie miesiące były dla mnie naprawdę ciężkie. Stałam się wrakiem człowieka. W końcu, jak się ma czuć kobieta po śladach pobicia odbierając syna ze szkoły lub w pracy? Nie da się ciągle udawać, że wszystko jest w porządku.
Pierwszy miesiąc przemiany Mirka wyglądał naprawdę obiecująco. Czułam, że się starał. Może troszkę zbyt dosadnie wziął do siebie, żeby być dobrym człowiekiem, ale postanowiłam obserwować sytuację dalej.
– Pewnie mu psycholog zalecił takie działanie. Ja bym była ostrożna. – powiedziała mi pewnego dnia Natalia.
Przyjaciółka studiowała psychologię na studiach i mówiła, że tak radykalna zmiana zachowania zazwyczaj kończy się szybko. – Jestem rozsądna. Na nic się nie napalam, ale pamiętam tego człowieka jako naprawdę dobrą osobę. Zasłużył na ten czas… – odpowiedziałam jej.
Jeden dzień różnicy
Kolejny miesiąc to dalszy ciąg przemiany Mirka. Kupował mi kwiaty, proponował częste wyjścia z domu np. do kina. Również Jasio mógł liczyć na swojego ojca. Odbierał go ze szkoły, pomagał w lekcjach, zabierał na „męskie wyjścia”. Wierzyłam, że Mirek dostrzegł – jak wiele ma szczęścia w życiu z kochającą rodziną u boku.
18 listopada w poniedziałek kończył się, że tak to nazwę – czas okresu próbnego – dla mojego męża. Coraz bardziej skłaniałam się do decyzji, że jestem gotowa dać mu kolejną szansę. Przez dwa miesiące nie podpadł ani razu, co więcej, zachowywał się lepiej niż kiedykolwiek. Zostały tylko dwa dni…
W sobotę, 16 listopada koło godziny 13 przygotowywałam obiad w kuchni. Nagle stanął przede mną Mirek. Widziałam, że był mocno speszony i długo się zbierał do zabrania głosu.
– Dzisiaj mija kolejna rocznica śmierci Karola. Razem z chłopakami, co roku staramy się uczcić jego pamięć idąc na cmentarz, a potem do baru powspominać tego gagatka. Czy mógłbym wybrać się z nimi? – w końcu odważnie zapytał.
– Jasne. Nie widzę problemu, żebyś miał nie iść. Wszystko między nami jest wyjaśnione – błyskawicznie odpowiedziałam.
– Dobrze, dziękuje ci bardzo! Nie będę siedział długo… Wrócę koło 19 to może wspólnie z Jasiem zrobimy sobie wieczorem maraton filmowy? Jak będę wracać to kupie coś pysznego w sklepie na dole. – dodał wyraźnie rozemocjonowany.
– Brzmi świetnie. Do zobaczenia wieczorem mężu. – szepnęłam.
Nawet ta rozmowa dawała mi jasny sygnał, że wszystko idzie w dobrym kierunku.
Koło godziny 19:30 byłam akurat w kuchni. W piekarniku dochodził pieczony kurczak, a ja robiłam sałatkę cezar. Jasiu w tym czasie się kąpał. Byłam nastawiona, że zaraz wróci Mirek i spędzimy wieczór wedle jego planu. Godzina minęła, a jego dalej nie było. Zaczęłam się delikatnie niepokoić, jednak była sobota wieczór. Rozumiałam, że spotkanie mogło się dla niego trochę przedłużyć.
Na 1000 procent kumple go przekonywali, żeby został dłużej, w końcu tyle się nie widzieli – pomyślałam. Jasio też się pomału niecierpliwił. Siedział przed telewizorem, film już był wybrany, a on sam zjadł całą miskę popcornu.
– Mamo, no gdzie jest ten tato? Czekamy z tym filmem i czekamy… – pytał wciąż.
Postanowiłam, że w końcu zadzwonię do Mirka. Jeden, drugi, trzeci telefon i… nic. Nie odbierał. Uznałam, że na ten wieczór zasłużył, a przede wszystkim będzie to kluczowy test ukazujący szczerość jego zmian. Obejrzeliśmy film z synkiem, po czym po godzinie 23 położyłam go spać. Wytłumaczyłam mu, że tato musiał zostać dłużej na spotkaniu, choć coraz bardziej czułam lekką obawę.
Była już 1 w nocy. Nie spałam. Popijałam wino i czytałam książkę. Nagle słyszę, że ktoś próbuje dostać się do mieszkania. Raz, dwa i kolejne z cztery…, a ktoś dalej nie może przekręcić kluczyka. Czułam, że to zwiastun czegoś złego. I niestety… nie pomyliłam się.
W końcu sama je otworzyłam. W moich oczach ukazał się Mirek. Zataczał się i był kompletnie pijany. Nagle słyszę tylko bełkot…
– Ty szmato, wróciłem. Masz dzisiaj przej*bane… – rzucił w moją stronę.
Chciałam w ostatniej chwili zamknąć przed nim drzwi, jednak on był szybszy i wszedł do środka. Popchnął mnie w stronę szafy i nic więcej nie pamiętam… Dopiero potem dowiedziałam się, że uderzyłam głową o płytki, po czym straciłam przytomność.
Wyzwiska na cały głos Mirka, płacz Jasia, który się obudził i wyszedł z pokoju – pobudził sąsiadów, którzy zaalarmowali policję. Podobno byli błyskawicznie i już po pięciu minutach zobaczyli prawdziwe pobojowisko. Ja leżałam nieprzytomna w kałuży krwi, Mirek zasnął na toalecie, a Jaś próbował mnie budzić klęcząc obok mnie.
Ten feralny wieczór oczywiście zakończył wszystko. Adwokat poinformował Mirka, że złożyłam podanie o rozwód i nie będzie żadnego zlituj dla podziału majątku. Dodatkowo grozi mu więzienie z powodu naruszenia mojej nietykalności cielesnej i pobicia, dlatego aktualnie jest tymczasowo zatrzymany.
Ja staram się pomału wracać do normalności. Mam kochającą rodzinę, świetnego syna i po co żyć. Ten człowiek nigdy nie pojawi się już w moim życiu, a to daje mi nadzieję, że wszystko zakończy się szczęśliwie. A kto wie, może w przyszłości pojawi się jeszcze jakiś mężczyzna. Jedno jest pewne, będę musiała mu dwukrotnie mocniej zaufać, ale być może tylko to wzmocni naszą miłość…
Aneta
Imiona i niektóre szczegóły zostały zmienione dla anonimowości bohaterów