////Historia wigilijna bez happy endu. Gość zmienił wszystko
Wigilijny stół

Historia wigilijna bez happy endu. Gość zmienił wszystko

Przeczytasz w 5 minut

Zawsze jak myślę sobie o tej zwariowanej sytuacji związanej z wigilią w naszym domu, a przynajmniej wydarzeniem, które miało za nią uchodzić – przypomina mi się taka scena z filmu „Opowieść wigilijna”, gdy rozemocjonowane dzieci Boba Cratchita (pracującego u sknery Scrooga) zaczynają uderzać pięściami i widelcami o stół wykrzykując: gęś, gęś, gęś. Im oczywiście chodziło o potrawę, która zaraz miała powędrować na stół… z kolei u nas – krzyki, wyzwiska, potłuczone talerze, czy też finalnie bójka to wynik niezwykle pogmatwanego splotu wydarzeń. A nic się na to nie zanosiło…

Miało być jak zwykle

Wigilia w rodzinie Kawulskich rokrocznie wyglądała podobnie i niczym nie różniła się od tych w tysiącach polskich domów. Mój syn Arek (tego roku świętował 18 urodziny) pomagał zarówno mi, jak i mężowi w przygotowaniach bożonarodzeniowych. Pracy było jak zwykle sporo, ponieważ mieszkaliśmy we Wrocławiu, mieście pięknym zwłaszcza w okresie świątecznym, dlatego umownie ustalone było, że wigilia jest u nas.I tak zawsze gościliśmy: dziadków Helenę i Lucjana (rodziców Marka – moi niestety już od dekady nie żyją), brata męża – Pawła z żoną i dwójką dzieci oraz moją starszą siostrę z narzeczonym Przemkiem. Nowością w tym roku miał być fakt, że parę dni wcześniej Arek poinformował mnie, że na wigilię zaprosił swoją dziewczynę, a ona się zgodziła.

– Mamo, Ty poznałaś już Monikę. Pamiętasz ją? Uznałem, że fajnie by było, gdyby spędziła z nami wigilię, ponieważ jej rodzice, jak co roku – ten okres traktują jako wczasy i lecą gdzieś. Chyba na Zanzibar… U nich świąt się nie obchodzi, tyle co prezenty daje.

– No jasne. Będzie nam bardzo miło. Mój mały Aruś, staje się Arkadiuszem. Kiedy to ten czas minął, że mój syn już mi pannice przyprowadza na wigilię – odpowiedziałam w tonie żartu.

W wigilię staliśmy wszyscy koło 8 rano. Od razu wzięłam się za gotowanie, natomiast chłopacy odpowiadali za rozstawienie stołu z piwnicy, krzeseł i ostatnie zakupy. To był naprawdę ładny dzień. Wszędzie było biało, ale nie odczuwało się mrozu. Ktokolwiek by nie przyszedł do kuchni zachwycał się zapachem mojego sernika. Przyznam się szczerze, że był kapitalny, choć cała zasługa w tym mojej kochanej mamy. To od niej dostałam przepis, to pod jej skrzydłami robiłam go i wiele innych potraw po raz pierwszy.

– Tak bardzo za nią tęsknię… – pomyślałam sobie, po czym wytarłam łezkę spod oka. To już dziesięć lat, a tak ciężko pogodzić się, że moi najukochańsi rodzice już nigdy nie zasiądą z nami do stołu. Wracali z Łeby i… Nawet nie chce do tego wracać. Nagła śmierć najbliższych w wypadku samochodowym to najgorsza wiadomość jaką może sobie wyobrazić człowiek.

Czas leczy rany, przynajmniej do pewnego stopnia.

– Arku, wszystko już przygotowane? – zapytałam, gdy koło godziny 15 przyszedł do kuchni, by spytać, czy coś może podjeść.

– Tak, tak. Zaraz będziemy wyjeżdżać z tatą po dziadków. Reszta gości też już zaraz powinna być. Monika powiedziała, że będzie chwilę później, bo zbyt dużo stresu, by ją kosztowało siedzenie z wami beze mnie.

– Oo, taka nieśmiała jest? – zapytałam.

– Sama pomyśl mamo. Chciałabyś siedzieć z tymi wariatami? – opowiedział ironicznie Arek, po czym wyszedł z kuchni.

Ja w tym czasie uznałam, że to czas na ostatnie rozeznanie. Pierogi na patelni, karp w lodówce, uszka i barszcz mam, sałatki i śledzie w lodówce, ciasta na deser podam później, ale też są. No to jestem gotowa! – pomyślałam.

Atak paniki

Około godziny 17 wszyscy już zasiedliśmy do stołu. No prawie wszyscy, bo nie było jeszcze z nami Moniki. Wszyscy byli jej niezwykle ciekawi. Ja osobiście miałam okazję ją poznać, ale udało się zamienić tylko parę słów. Wydawała się ładną, radosną dziewczyną.

Dzwonek do drzwi.

– Oho, to pewnie Monika! – zebrał się błyskawicznie ze swojego miejsca Arek.

Po chwili w drzwiach ukazała się drobnej postury brunetka. Uśmiechnięta rozejrzała się po wszystkich, po czym rzuciła głośne: Dzień dobry, wesołych świąt wszystkim!

Wstałam ze swojego miejsca, objęłam ją serdecznie, po czym wskazałam dłonią miejsce, gdzie może usiąść.

– Witaj skarbie. To jest twoje miejsce, tuż koło Arka i jego taty.

Coś, co chwilę później się wydarzy może być dla was szokiem. Dla nas zdecydowanie było.

Monika popatrzyła się w stronę Marka, po czym coś w nią wstąpiło – coś na podobiznę ataku histerii. Zaczęła krzyczeć: – Co tu robi ten człowiek??????? Arek, wytłumacz mi… to chyba jakiś pierd*lony żart. Chce stąd wyjść, jak najszybciej – krzyczała.

I tak też po chwili zrobiła. Nawet nie ubrała kurtki tylko wybiegła z mieszkania. Tuż za nią pobiegł Arek.

Reszta rodziny siedziała zszokowana w ciszy. Marek też milczał. W końcu zdecydowałam się zapytać:

– Marek, czy jest coś o czym powinniśmy wiedzieć? Co tu się do cholery jasnej wydarzyło?

Mój mąż starał się zachować zimną krew. Wstał tylko i burknął pod nosem – pierwszy raz widzę to dziecko na oczy. Nie wiem kim jest… Ten Arek to za dobrze chyba ma u nas – skoro takie dziwadła tu sprowadza…

– Czyli chcesz mi powiedzieć, że nie masz nic wspólnego z tym? – szłam dalej w te rozmowę.

– Absolutnie nic, niech się młodzi dogadają. Bez nich będzie spokój… Bierzmy się za jedzenie, bo wszystko wystygnie – rzucił tylko, po czym zaczął sobie nakładać uszka do barszczu.

Chciałam dalej próbować dociec, co tu się przed chwilą wydarzyło, ale nie zdążyłam. Po chwili do mieszkania wbiegł Arek. Podniósł jeden z talerzy i rzucił w stronę Marka, po czym rzucił się z pięściami na niego.

Prawda wychodzi na jaw…

Reszta rodziny wraz ze mną starała się ich oddzielić.

– Arek, na litość boską. Co ty wyprawiasz? – wykrzyczał dziadek Lucjan.

Mój syn wyglądał na opętanego nienawiścią. W końcu zaczął wykrzykiwać:

– Przyznaj się sam, albo powiem o wszystkim. Już wszystko wiem Ty… zboczeńcu!!!

Markowi udało się obezwładnić, po czym wybiegł z mieszkania. Wychodząc krzyknął, że nie wytrzyma tu ani sekundy dłużej…

– Arku, uspokój się. Powiedz nam wszystkim, co się dowiedziałeś? – zaapelowałam do niego.

Arek ze łzami w oczach zaczął mówić:

– Mamo, Monika mi powiedziała, że parę lat temu, ten stary kretyn był jej korepetytorem od matematyki. Była u niego parę razy na świetlicy. Niby miał pomagać bezpłatnie młodszym osobom w trakcie wakacji, a hajs i tak z urzędu mu dawali. To mu nie wystarczyło… Podczas ostatniej lekcji zaczął się dobierać do Moniki. Jak go odtrąciła to zaczął nią szarpać i wyzywać od małych szmat. Wtedy udało jej się wybiec, ale wstydziła się komuś o tym powiedzieć. Później parę razy widziała go, jak ją śledzi… Ja jej wierzę, już kiedyś koleżanka, która chodziła do niego na lekcję, też mi między wierszami dała znać do zrozumienia, czemu zrezygnowała z korepetycji u niego. Mówiła, że parę razy złapał ją za kolanko… nie możemy tego tak zostawić.

Przyznam się szczerze, że byłam w szoku. Nasze małżeństwo może nie było idealne, ale nigdy bym nie pomyślała, że Marek jest zdolny do takich rzeczy. Miałam go za dobrego człowieka, niezdolnego do przemocy. Przerażona pomyślałam, ile musiało być takich przypadków…

Po chwili przyszła Monika. Arek poprosił ją, by opowiedziała nam wszystkim – o tym, co jemu. Tak też zrobiła, co gorsza na telefonie pokazała nam rozmowę z inną koleżanką, do której Marek też się dobierał.

To był koniec wszystkiego. Wigilii, jego zagrywek, naszego małżeństwa. Koniec wszystkiego! Dziewczyny zgłosiły sprawę o gwałt na policję. Mi nie pozostało nic innego jak złożyć pozew o rozwód.

Wszystko okazało się prawdą. Poczułam dużą ulgę. Tyle lat pod jednym dachem z takim „człowiekiem”. Najbardziej w tym wszystkim przeraża mnie fakt, jak duże umiejętności potrafi mieć człowiek, że przez tyle lat może oszukiwać wszystkich nie dając po sobie niczego poznać. Straciłam najpiękniejsze lata swoje życia na osobę, o której nic nie wiedziałam…

Dorota, 40 lat


Imiona i niektóre szczegóły zostały zmienione dla bezpieczeństwa bohaterów