////Cztery wesela i pogrzeb? Ilona wie jak to smakuje. Aż za dobrze
małżeństwo

Cztery wesela i pogrzeb? Ilona wie jak to smakuje. Aż za dobrze

Przeczytasz w 6 minut

„Mówi się „i że cię nie opuszczę aż do śmierci” i że człowiek jest monogamistą. Czyżby? Ja przeżyłam cztery wielkie miłości i dwa pogrzeby. O wiele za dużo, a mam dopiero 55 lat.”

Byliśmy jak stare małżeństwo, a ślub miał być za trzy miesiące

Pierwsza miłość Ilony przyszła, gdy miała dwadzieścia lat. Antka – przystojnego, wysportowanego bruneta, poznała, gdy jeszcze była w liceum. Poszli razem na studniówkę. Byli w sobie zakochani. Nie widzieli poza sobą świata. Snuli plany o wspólnym życiu. Marzyli o domu. Emocje były tak silne, że w krótkim czasie przeżyli to, co innym zajmuje wiele lat. Wszystkie fazy miłości, od zakochania, fascynacji, zauroczenia do… znudzenia. Przynajmniej ona. „Zaręczyliśmy się w Boże Narodzenie. Ukląkł przede mną na śniegu. Miałam przepiękny, jak na tamte czasy, pierścionek z malutkim brylancikiem” – wspomina Ilona. Potem planowali ślub, zapraszali gości. Ilona dostała od ciotki ze Stanów śliczną nowoczesną, białą suknię i buciki. Życie zapowiadało się idyllicznie. Może zbyt idealnie. „Nie wiem, co się stało – wspomina Ilona. – To przyszło do mnie nagle, pewnego dnia. Siedzieliśmy sobie jak co dzień w kuchni i graliśmy w karty. Nagle spojrzałam na nas w lustro i poczułam się, jakbym miała już sześćdziesiąt lat, jakbyśmy byli starym małżeństwem. Przez te dwa lata wypaliły się w nas wszystkie uczucia, cała namiętność. Pozostała nuda. Zrozumiałam, że nic nas już nie czeka. Byliśmy jak stare małżeństwo, a ślub miał być za trzy miesiące. Choć nie była to łatwa decyzja, zerwałam z Antkiem. Początkowo był załamany, krzyczał, miał do mnie żal, nie rozumiał o co mi chodzi. Potem, za pół roku znalazł sobie inną. Była bardzo podobna do mnie” – wspomina Ilona.

Wracał wieczorami i po alkoholu. To był jakiś koszmar

Choć Ilona o tym nie mówi, wiem, że coś jeszcze wpłynęło na decyzję o jej zerwaniu z narzeczonym. To był Patryk. Wpadł jej w oko w pracy. Pracowała wtedy w sklepie na lotnisku. Czasem robił tam zakupy. Potem nawet codziennie. Zagadywał, uśmiechał się… Gdy rozstała się z Antonim, zgodziła się wybrać z nim na kawę i tak się zaczęło. To była szalona miłość. Sama nie wie jak, ale bardzo szybko wylądowali w łóżku. Nikt o niczym nie wiedział. Nie chwaliła się w domu nowym romansem, bo wszyscy mieli do niej żal jeszcze za Antka, którego bardzo polubili. Patryk też bardzo się zaangażował. Tak wtedy myślała, ale czy na pewno… Po dwóch miesiącach bycia parą Patryk powiedział, że wraca do siebie, do Gdańska. „To nie były czasy internetu – mówi Ilona. – Nie mieliśmy nawet w domu telefonu. Dla mnie to była tragedia. Pozostało nam pisanie listów”. A miała o czym pisać, bo tydzień po wyjeździe chłopaka okazało się , że jest z nim w ciąży. „To był dramat. Dobrze, że moja mama była taka wyrozumiała. Z tatą było gorzej. Jest bardziej zasadniczy i bałam się mu o tym powiedzieć, ale mama załatwiła wszystko i jakoś to zniósł” – wspomina. Było dużo łez i pytań – co dalej? Co robić? „Najgorsze było to, że Patryk nie odpisywał na moje listy. To trwało trzy miesiące. W końcu zebrałam się na odwagę i pojechałam do Gdańska, żeby się z nim spotkać. Nie wiedziałam, czy to dobra decyzja, ale postanowiłam spróbować” – wspomina. Chłopak był zupełnie zaskoczony. Okazało się, że nie dostał żadnego listu. Wszystkie przechwyciła jego matka, i kiedy przeczytała pierwszy i dowiedziała się o romansie syna i dziecku w drodze, wszystkie po kolei niszczyła. Patryk był jednak nadal zakochany. „Patryk był zachwycony. Nasze uczucia odżyły. Wbrew jego i trochę wbrew mojej rodzinie, zaplanowaliśmy szybki ślub. Był skromny, ale romantyczny. Wesele mieliśmy tuż przy plaży. Przeniosłam się do Gdańska. Znalazłam tam pracę na kilka miesięcy. Potem zajmowałam się córką. Wydawało się, że wszystko się ułoży” – opowiada.

Idylla z happy endem jednak szybko się skończyła. Jak się okazało, Patryk zupełnie nie nie miał pojęcia, co to znaczy być mężem i ojcem. „Owszem, przez kilka miesięcy był zachwycony, że jestem, że będziemy zawsze razem, był przeszczęśliwy że ma córeczkę, ale czy to nie były tylko pozory?” – zastanawia się Ilona, bo wszystko bardzo nagle zaczęło się zmieniać. „Po pracy zaczął wychodzić z kumplami, potem już prawie codziennie. Ja siedziałam z dzieckiem w domu i czekałam, aż on wróci, żeby mieć chociaż chwilę dla siebie, a on wracał wieczorami i po alkoholu. To był jakiś koszmar. Próbowałam o tym rozmawiać z teściową, a ta skwitowała krótko, że sama sobie jestem winna. Nikt mi nie pomagał. W końcu postanowiłam wrócić do Poznania, do rodziny. Patryk przyjechał ze mną, choć był przeciwny przeprowadzce. Miał do mnie żal. Zaczęły się kłótnie. Pewnego razu mnie uderzył. Mój ojciec tego nie wytrzymał. Wystawił mu rzeczy za drzwi. To była dobra decyzja” – ocenia Ilona.

Została sama z córką. Złożyła sprawę o rozwód i alimenty. „Tatuś odwiedzał Marysię raz na kilka miesięcy. Nic nas już nie łączyło, może poza żalem i wzajemnymi pretensjami” – mówi kobieta.

Najtrudniejsza decyzja w życiu

To był schyłek PRL-u. W Polsce słabo się wtedy żyło. Brak perspektyw, brak szansy na mieszkanie. Ilona postanowiła pojechać z córką do Stanów, do rodziny. To była jakaś szansa. Marysia miała wtedy pięć lat. Bilet i wizę zafundowała jej ciotka, siostra matki. Miała nadzieję, że jakoś to się ułoży, że zarobi, potem może wróci i kupi jakieś mieszkanie. „To była szansa, ale też bardzo się bałam. Wszystko obce. Nie znałam nawet dobrze języka. No ale trzeba było zaryzykować” – wspomina.

Szara rzeczywistość dopadła ją tam szybko. Owszem znalazła pracę, ale ledwo wiązała koniec z końcem, bo musiała płacić za przedszkole Marysi. Gdy zaczęła chorować ona i dziecko, zrozumiała, że sobie nie poradzi. „Rozmawiałam o tym ze łzami z moją mamą. W końcu zaproponowała, że zaopiekuje się Marysią. Załatwi jej przedszkole w Polsce. To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu. Gdybym wróciła, nie mogłabym znów tam pojechać. W kraju nie miałam żadnych perspektyw. Zdecydowałam się odesłać córkę samą do Polski. Pojechała pod opieką znajomych. Mama czekała na nią na lotnisku” – mówi ze łzami w oczach.

Marysię wychowywali dziadkowie. Po roku Ilona mogła już po nią przyjechać, ale z drugiej strony dziadkowie oponowali. Chcieli, żeby dziewczynka chodziła do szkoły w Polsce. „Potem ją zabierzesz, niech nauczy się czytać i pisać po polsku” – mówili” – wspomina Ilona.

Wtedy mogła już przyjeżdżać do Polski co pół roku. Pracował jako pielęgniarka. Robiła też różne kursy.

Nie mogłam nawet go pożegnać

Podczas jednej z podróży poznała Franka. Tak jak ona był rozwodnikiem. Miał nawet swoje malutkie mieszkanie w Poznaniu, choć większość roku spędzał w stanach. Jeździł tam na TIR-ach. „Nie myślałam o małżeństwie, ale byłam bardzo zakochana. Tak wiele nas łączyło. Franek był zachwycony Marysią. Chciał, żebyśmy wrócili na stałe do Polski, jak jeszcze trochę zarobimy i wychowywali razem moją córeczkę. Polubiła go też moja rodzina. Ja też bardzo polubiłam jego rodziców. Byłam szczęśliwa” – mówi Ilona. 

Mijały lata, a oni jeszcze mieli za mało, żeby wrócić. Sprzedali mieszkanie w Poznaniu. Zaczęli budować dom w na przedmieściach. Gdy Marysia skończyła podstawówkę, zabrali ją do Stanów. Do Polski przyjeżdżali jak najczęściej. Na święta, na wakacje. Franek przyjeżdżał co kilka miesięcy na kilka tygodni i pilnował ekipy budującej dom. Gdy dom już był prawie wykończony, planowali wspólny powrót. Chcieli w Polsce wziąć w końcu ślub.

Nie zdążyli. Franek umarł nagle. Nie mogła być nawet na jego pogrzebie. „To był koszmar. Franek przyjechał do Polski. W samolocie spotkał znajomego. Zaprosił go do siebie na noc. Było chłodno. Rozpalili w kominku. Zaczadzili się. Ich ciała zauważyła sąsiadka. Nie mogłam przyjechać do Polski, bo skończyła mi się właśnie wiza. Już bym nie wróciła. Nie mogłam nawet go pożegnać” – mówi Ilona.

Jak sobie poradzić?

Kobieta załamała się. Właściwie życie uratowała jej córka, która miała już wtedy 15 lat i zmuszała ją do jedzenia i wychodzenia z domu. Ilona przeszła ciężką depresję. Świat jej się zawalił. Całe życie przestało mieć sens. „To trwało długo, zanim się pozbierałam. Pomogła mi córka, ale też praca. Zaczęłam pracować z nieuleczalnie chorymi. Jeździłam do nich do domu jako pielęgniarka. Ta praca sprawiła, że nabrałam dystansu do swojego dramatu. Ludzie mieli jeszcze gorzej. Zrozumiałam, że zawsze warto żyć, nawet jak się ma przed sobą tylko kilka miesięcy, czy tygodni – mówi kobieta.

Po śmierci Franka Ilonie groziła deportacja. On miał zieloną kartę, ale nie zdążyli zalegalizować jej pobytu i wziąć ślubu. Nie wiedziała, jak sobie poradzić.

Białe małżeństwo? „Z czasem bardzo się do siebie zbliżyliśmy”

Z niespodziewaną propozycją wyszedł sąsiad. „Zaproponował, że się za mną ożeni. Byłam zupełnie zaskoczona, bo byliśmy tylko dobrymi znajomymi. Nic więcej. Samuel był wdowcem. Miał dorosłe dzieci. Skonsultował z nimi ten pomysł i o dziwo, nie miały nic przeciw. Cóż było robić. Zgodziłam się oczywiście. To była najlepsza decyzja w moim życiu”- mówi Ilona. Samuel był dwadzieścia pięć lat starszy od Ilony. „Z założenia to miało być małżeństwo z rozsądku. Białe małżeństwo” – wspomina. „Jednak z czasem bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Zdobył mnie swoją troską, czułością. Byłam dla niego najważniejsza” – dodaje z uśmiechem.

Cztery lata temu Ilona pochowała Samuela. Odszedł spokojnie, w ramionach żony. Potem spakowała się w wróciła do Polski. Tam została tylko jej córka, która ma już męża i dziecko. Wyszła zresztą za Polaka, a ślub wzięli w Zakopanem. Ilona kupiła działkę i wybudowała piękny dom z ogrodem pod Krakowem. „Mówi się „i że cię nie opuszczę aż do śmierci” i że człowiek jest monogamistą. Czyżby? Ja przeżyłam cztery wielkie miłości i dwa pogrzeby. O wiele za dużo, a mam dopiero 55 lat”- śmieje się kobieta. „Nie myślę już o małżeństwie. Przeżyłam cztery miłości i to mi wystarczy” – dodaje.


Imiona i niektóre szczegóły zostały zmienione dla bezpieczeństwa bohaterów